Przed Wami nowy odcinek. Klasycznie skrypt różni się od tego, co faktycznie powiedziałem, łapcie. Ostrzegam, jest długawo- łatwiej jest obejrzeć dideło ;)
Piłka nożna. Sport, w którym chodzi o rywalizację. Sport, w którym odwieczny rywal, by nie powiedzieć wróg, jest nieodzowny. Nie będę Wam jednak opowiadał o klubie, który ma ponad dwa razy mniej mistrzostw kraju od Ajaksu, bo i tak wszyscy ekipę z Rotterdamu mają gdzieś. Słusznie zresztą. Na ruszt weźmiemy zatem Barcelonę. Pogadamy sobie o tym, jakie uczucia budzi we mnie ten klub.
Zapytajcie kogoś o to, dlaczego kibicuje Blaugranie. Istnieje bardzo duża szansa, że usłyszycie coś na temat więcej niż klubu, nie-wiadomo-jakiej wyjątkowości Blaugrany. Ja to nazywam „meskeunklubizmem”.
Bardzo wiele osób ma poczucie jakiegoś nadludzkiego charakteru klubu z Katalonii, mesjasza klubów i tak dalej. Zupełnie niesłusznie. Owszem, Barcelona zawsze była i dalej, chociaż coraz mniej, jest dosyć charakterystycznym w piłce nożnej zjawiskiem, ale w gruncie rzeczy pod żadnym względem Barca jakimś ewenementem, unikatem nie jest.
To jedna z największych ekip na świecie, jeden z najbardziej utytułowanych zespołów, którego gra mogła i może się nadal podobać, ale to samo można powiedzieć o Realu czy innym Bayernie, które zresztą różnych tytułów mają więcej.
No i przez lata było pałowanie się „czystymi” koszulkami. Że to właśnie dlatego Mes Que un Club. I siusiak z tym, że reklamy były wszędzie indziej. Koszulka bez reklamy równa się więcej niż klub. Jest to oczywiście, cytując klasyka, gówno prawda. Od samego momentu ukucia tego terminu chodziło o coś zupełnie innego. O to, że był taki czas, że po katalońsku ludzie z południowego wschodu Hiszpanii mówić mogli tylko na stadionie. To głównie dlatego, przynajmniej zgodnie z moją wiedzą, zaczęto mówić „Mes Que Un Club”. I mówiono by tak bez względu, czy piłkarze mieliby nieskazitelnie bezreklamowe koszulki czy szmaty zasrane reklamami podobnie jak te u ekip siatkarskich.
A tak swoją drogą, jak już przy koszulkach jesteśmy, to wiecie, że Qatar Airlines, czy tam inne Foundation wcale nie jest pierwszym komercyjnym koszulkowym sponsorem tego klubu? Że katarczycy nie są nawet pierwszymi liniami lotniczymi na trykotach Azulgrany? Że koszulkowego dziewictwa Barca pozbyła się już niemal ćwierć wieku temu? Otóż wyobraźcie sobie, że Barcelona dostała w 1990 roku pieniądze za dwa występy w Japonii w meczach towarzyskich z logiem Japońskich Linii Lotniczych na koszulkach. W 1990 roku, a więc lata przed momentem, w którym zaczęliście kibicować Barcie. Możliwe, że jeszcze Was nawet nie było na świecie. A więc zaczęliście Barcelonie kibicować zanim jeszcze była koszulkowo nieskazitelnie czysta. Szach-mat meskeunklubiści.
W temacie poczucia wyjątkowości, bycia pomazańcem nie można zapomnieć o Czawim. Ja wiem, że temat jego wypowiedzi dotyczących trawy będącej winowajcą słabej gry ekipy z Barcelony i słynnego „przeciwnika, który nie chciał grać w piłkę” przerobiono już na milion możliwych sposobów. Zazwyczaj zresztą słusznie. Od siebie dorzuciłbym tylko jedną, dosyć oczywistą rzecz. Nie ma czegoś takiego, jak jedyny słuszny sposób gry, a Barcelona, Ksawi, nie są instancją definiującą to, jak się powinno grać i co jest ładne, a co nie. Jedni lubią szybkie kontry, inni posiadanie piłki, Szawi lubi wiadro żelu na głowie. I wszyscy mają do tego prawo, wszyscy mają rację.
Zamykając temat Prometeusza, Paula Atrydy, Neo, Falloutowego Wybrańca, Anakina Skywalkera, Mahdiego czy kogokolwiek w tym guście w piłce nożnej nie ma i tego się trzymajmy, bo inaczej łatwo o śmieszność, którą bardzo łatwo udowodnić. Każda ekipa jest na swój sposób wyjątkowa, żadna nie jest więcej niż resztą.
Meskeunklubizm to nie jedyna rzecz, która mnie w Barcelonie denerwuje. Czy może teraz już bardziej denerwowała. Kojarzycie takiego jegomościa jak Victor Valdes?
Otóż jest to bramkarz, który zawsze mi imponował i którego zawsze bardzo ceniłem. Do dzisiaj uważam, że nie ma chyba lepszego w temacie sytuacji jeden na jeden fachowca na świecie. Tak czy inaczej w zasadzie zawsze mocno się krzywiłem słysząc narzekania na jego rzekomo żenującą postawę, nikłe umiejętności. Od któregoś momentu zacząłem się nawet z jakiegoś powodu wdawać w dyskusje na ten temat próbując udowodnić, że Valdes jest jednym z najlepszych golkiperów na świecie, a do Barcelony to już w ogóle pasuje dużo bardziej niż ktokolwiek inny. Pech jednak chciał, że za każdym razem, gdy zaczynałem gdzieś jakąś intensywniejszą debatę w tym zakresie, taką pisaną, Victor uznawał, że dobrze by było jebnąć jakiegoś farfocla i zrobić ze mnie idiotę.
Barca przywodzi mi też na myśl wielu piłkarzy budzących na mojej twarzy uśmiech. Nie znam chyba bowiem drugiego klubu z absolutnego światowego topu, który tak często zatrudniałby szokująco słabych piłkarzy, a dodatkowo dawałby im szansę na całkiem sporą liczbę występów. Christanval, Geovanni, Rochemback, Ezquerro… cała plejada bramkarzy takich jak Dutruel, Hesp, czy młody Reina (która swoją drogą tym bardziej powinny pozytywnie wpływać na powszechne postrzeganie Valdesa)… wszystkie te nazwiska są muzyką dla moich uszu.
Mógłbym jeszcze wymienić innych, którzy mniej lub bardziej generalnie zawiedli- Petita, Overmarsa, Riquelme, Saviolę czy Gudjohnsena, ale umówmy się, że ci panowie albo miewali swoje momenty, albo ich słaba postawa była dosyć sporym zaskoczeniem. Jest jeszcze Oleguer, który może i nie był beznadziejny, ale będąc przeciętnym piłkarzem rozegrał dla Dumy Katalonii niemal 130 spotkań, zaliczył czerwo w Gran Derbi… ale są powody, dla których jego nazwisko budzi we mnie bardziej rozpacz niż wesołość [zdjęcie Oleguera w koszulce Ajaksu].
Nie mogę nie wspomnieć w kontekście Barcelony o Ajaksie. Otóż męczy, nudzi i chyba nawet odrobinę denerwuje mnie ten temat. Jeżeli tylko ktoś ma coś do powiedzenia na temat Ajaksu w kontekście innych sympatii klubowych, to ZAWSZE spotykam się ze stwierdzeniem, że pewnie kibicuję Barcelonie, albo że po prostu temu klubowi powinienem kibicować. Jak już dojdzie do tego, że wychodzi na jaw, że w Hiszpanii duuużo bliżej mi do Realu i to ze względu na Ajax właśnie, to najczęstszą reakcją są szok i niedowierzanie.
Obydwa kluby łączy przede wszystkim osoba Cruyffa, za którym niespecjalnie zresztą przepadam, ale w gruncie rzeczy dlaczego niby kibicowanie Ajaksowi miało mieć wpływ na moją w stosunku do Katalończyków sympatię? Mam być wdzięczny za wypożyczenia Bojana czy Cuenki? Transfery Oleguera czy Gabriego? Ten ostatni był całkiem spoko, ale bez przesady.
A może powinienem cieszyć się, że jednymi z bliższych sercom Cules osobami są wspominany Cruyff, Kluivert czy Koeman? Niby dlaczego? Co to dało Ajaksowi? Co też fajnego jest w tym, że Barca swój styl kształtowała w dużej mierze wzorując się na Joden? Niby to miłe, ale to trochę mało jak na moje wymagania. To, że ktoś z jakiegokolwiek powodu jest choć trochę do mnie podobny nie oznacza, że z automatu będę go lubił.
Często zdarza się tak, że jeżeli lubiany przez nas piłkarz dołącza do ekipy, za którą nie przepadamy nasz stosunek do danego kopacza drastycznie się zmienia. Na gorsze rzecz jasna. Z jakiegoś powodu Barcelona chyba nikogo mi nie zrujnowała, a przewinęło się przez jej szeregi naprawdę wielu zawodników, których darzyłem i darzę, z różnych względów, sporą sympatią. Overmars, Kluivert, Litmanen, Ibra, David Villa, Frank De Bur, Ronald De Ber, Luis Suarez (ten aktualny), Davids, Henry I wielu innych nie utraciło chyba niczego, za co ich lubiłem zanim dołączyli do ekipy z Camp Nou i cóż… cieszę się, że nic się w tym temacie nie zmieniło.
Piłka nożna. Sport, w którym chodzi o rywalizację. Sport, w którym odwieczny rywal, by nie powiedzieć wróg, jest nieodzowny. Nie będę Wam jednak opowiadał o klubie, który ma ponad dwa razy mniej mistrzostw kraju od Ajaksu, bo i tak wszyscy ekipę z Rotterdamu mają gdzieś. Słusznie zresztą. Na ruszt weźmiemy zatem Barcelonę. Pogadamy sobie o tym, jakie uczucia budzi we mnie ten klub.
Zapytajcie kogoś o to, dlaczego kibicuje Blaugranie. Istnieje bardzo duża szansa, że usłyszycie coś na temat więcej niż klubu, nie-wiadomo-jakiej wyjątkowości Blaugrany. Ja to nazywam „meskeunklubizmem”.
Bardzo wiele osób ma poczucie jakiegoś nadludzkiego charakteru klubu z Katalonii, mesjasza klubów i tak dalej. Zupełnie niesłusznie. Owszem, Barcelona zawsze była i dalej, chociaż coraz mniej, jest dosyć charakterystycznym w piłce nożnej zjawiskiem, ale w gruncie rzeczy pod żadnym względem Barca jakimś ewenementem, unikatem nie jest.
To jedna z największych ekip na świecie, jeden z najbardziej utytułowanych zespołów, którego gra mogła i może się nadal podobać, ale to samo można powiedzieć o Realu czy innym Bayernie, które zresztą różnych tytułów mają więcej.
No i przez lata było pałowanie się „czystymi” koszulkami. Że to właśnie dlatego Mes Que un Club. I siusiak z tym, że reklamy były wszędzie indziej. Koszulka bez reklamy równa się więcej niż klub. Jest to oczywiście, cytując klasyka, gówno prawda. Od samego momentu ukucia tego terminu chodziło o coś zupełnie innego. O to, że był taki czas, że po katalońsku ludzie z południowego wschodu Hiszpanii mówić mogli tylko na stadionie. To głównie dlatego, przynajmniej zgodnie z moją wiedzą, zaczęto mówić „Mes Que Un Club”. I mówiono by tak bez względu, czy piłkarze mieliby nieskazitelnie bezreklamowe koszulki czy szmaty zasrane reklamami podobnie jak te u ekip siatkarskich.
A tak swoją drogą, jak już przy koszulkach jesteśmy, to wiecie, że Qatar Airlines, czy tam inne Foundation wcale nie jest pierwszym komercyjnym koszulkowym sponsorem tego klubu? Że katarczycy nie są nawet pierwszymi liniami lotniczymi na trykotach Azulgrany? Że koszulkowego dziewictwa Barca pozbyła się już niemal ćwierć wieku temu? Otóż wyobraźcie sobie, że Barcelona dostała w 1990 roku pieniądze za dwa występy w Japonii w meczach towarzyskich z logiem Japońskich Linii Lotniczych na koszulkach. W 1990 roku, a więc lata przed momentem, w którym zaczęliście kibicować Barcie. Możliwe, że jeszcze Was nawet nie było na świecie. A więc zaczęliście Barcelonie kibicować zanim jeszcze była koszulkowo nieskazitelnie czysta. Szach-mat meskeunklubiści.
W temacie poczucia wyjątkowości, bycia pomazańcem nie można zapomnieć o Czawim. Ja wiem, że temat jego wypowiedzi dotyczących trawy będącej winowajcą słabej gry ekipy z Barcelony i słynnego „przeciwnika, który nie chciał grać w piłkę” przerobiono już na milion możliwych sposobów. Zazwyczaj zresztą słusznie. Od siebie dorzuciłbym tylko jedną, dosyć oczywistą rzecz. Nie ma czegoś takiego, jak jedyny słuszny sposób gry, a Barcelona, Ksawi, nie są instancją definiującą to, jak się powinno grać i co jest ładne, a co nie. Jedni lubią szybkie kontry, inni posiadanie piłki, Szawi lubi wiadro żelu na głowie. I wszyscy mają do tego prawo, wszyscy mają rację.
Zamykając temat Prometeusza, Paula Atrydy, Neo, Falloutowego Wybrańca, Anakina Skywalkera, Mahdiego czy kogokolwiek w tym guście w piłce nożnej nie ma i tego się trzymajmy, bo inaczej łatwo o śmieszność, którą bardzo łatwo udowodnić. Każda ekipa jest na swój sposób wyjątkowa, żadna nie jest więcej niż resztą.
Meskeunklubizm to nie jedyna rzecz, która mnie w Barcelonie denerwuje. Czy może teraz już bardziej denerwowała. Kojarzycie takiego jegomościa jak Victor Valdes?
Otóż jest to bramkarz, który zawsze mi imponował i którego zawsze bardzo ceniłem. Do dzisiaj uważam, że nie ma chyba lepszego w temacie sytuacji jeden na jeden fachowca na świecie. Tak czy inaczej w zasadzie zawsze mocno się krzywiłem słysząc narzekania na jego rzekomo żenującą postawę, nikłe umiejętności. Od któregoś momentu zacząłem się nawet z jakiegoś powodu wdawać w dyskusje na ten temat próbując udowodnić, że Valdes jest jednym z najlepszych golkiperów na świecie, a do Barcelony to już w ogóle pasuje dużo bardziej niż ktokolwiek inny. Pech jednak chciał, że za każdym razem, gdy zaczynałem gdzieś jakąś intensywniejszą debatę w tym zakresie, taką pisaną, Victor uznawał, że dobrze by było jebnąć jakiegoś farfocla i zrobić ze mnie idiotę.
Barca przywodzi mi też na myśl wielu piłkarzy budzących na mojej twarzy uśmiech. Nie znam chyba bowiem drugiego klubu z absolutnego światowego topu, który tak często zatrudniałby szokująco słabych piłkarzy, a dodatkowo dawałby im szansę na całkiem sporą liczbę występów. Christanval, Geovanni, Rochemback, Ezquerro… cała plejada bramkarzy takich jak Dutruel, Hesp, czy młody Reina (która swoją drogą tym bardziej powinny pozytywnie wpływać na powszechne postrzeganie Valdesa)… wszystkie te nazwiska są muzyką dla moich uszu.
Mógłbym jeszcze wymienić innych, którzy mniej lub bardziej generalnie zawiedli- Petita, Overmarsa, Riquelme, Saviolę czy Gudjohnsena, ale umówmy się, że ci panowie albo miewali swoje momenty, albo ich słaba postawa była dosyć sporym zaskoczeniem. Jest jeszcze Oleguer, który może i nie był beznadziejny, ale będąc przeciętnym piłkarzem rozegrał dla Dumy Katalonii niemal 130 spotkań, zaliczył czerwo w Gran Derbi… ale są powody, dla których jego nazwisko budzi we mnie bardziej rozpacz niż wesołość [zdjęcie Oleguera w koszulce Ajaksu].
Nie mogę nie wspomnieć w kontekście Barcelony o Ajaksie. Otóż męczy, nudzi i chyba nawet odrobinę denerwuje mnie ten temat. Jeżeli tylko ktoś ma coś do powiedzenia na temat Ajaksu w kontekście innych sympatii klubowych, to ZAWSZE spotykam się ze stwierdzeniem, że pewnie kibicuję Barcelonie, albo że po prostu temu klubowi powinienem kibicować. Jak już dojdzie do tego, że wychodzi na jaw, że w Hiszpanii duuużo bliżej mi do Realu i to ze względu na Ajax właśnie, to najczęstszą reakcją są szok i niedowierzanie.
Obydwa kluby łączy przede wszystkim osoba Cruyffa, za którym niespecjalnie zresztą przepadam, ale w gruncie rzeczy dlaczego niby kibicowanie Ajaksowi miało mieć wpływ na moją w stosunku do Katalończyków sympatię? Mam być wdzięczny za wypożyczenia Bojana czy Cuenki? Transfery Oleguera czy Gabriego? Ten ostatni był całkiem spoko, ale bez przesady.
A może powinienem cieszyć się, że jednymi z bliższych sercom Cules osobami są wspominany Cruyff, Kluivert czy Koeman? Niby dlaczego? Co to dało Ajaksowi? Co też fajnego jest w tym, że Barca swój styl kształtowała w dużej mierze wzorując się na Joden? Niby to miłe, ale to trochę mało jak na moje wymagania. To, że ktoś z jakiegokolwiek powodu jest choć trochę do mnie podobny nie oznacza, że z automatu będę go lubił.
Często zdarza się tak, że jeżeli lubiany przez nas piłkarz dołącza do ekipy, za którą nie przepadamy nasz stosunek do danego kopacza drastycznie się zmienia. Na gorsze rzecz jasna. Z jakiegoś powodu Barcelona chyba nikogo mi nie zrujnowała, a przewinęło się przez jej szeregi naprawdę wielu zawodników, których darzyłem i darzę, z różnych względów, sporą sympatią. Overmars, Kluivert, Litmanen, Ibra, David Villa, Frank De Bur, Ronald De Ber, Luis Suarez (ten aktualny), Davids, Henry I wielu innych nie utraciło chyba niczego, za co ich lubiłem zanim dołączyli do ekipy z Camp Nou i cóż… cieszę się, że nic się w tym temacie nie zmieniło.
Comments:
Other posts:
https://www.youtube.com/watch?v=9T6Qdy6qCdk Słyszałem, że portal całkiem jeszcze nie zdechł... łapc...
Jeszcze trochę czasu do spotkania Hiszpanów... może by tak coś dla zabicia czasu? ;) https://www.yo...
https://www.youtube.com/watch?v=nt5FYVTpJaw Łap drogi Mateballu odrobinę głupot, radości i... Molna...
Dla Barcy gratulacje za pokazanie charakteru i robiące wrażenie zwycięstwo w Pucharze Króla. Pora ch...
A o Japońskich Liniach Lotniczych wiedziałaś? ;)
Jakieś kilka lat temu dałabym się sprowokować heh ;) teraz podchodzę do tego bardziej obiektywnie, choć jeszcze czasem lutnę słownie komuś jak za bardzo podskoczy ;)
Co do mes que to oni dawno już to określenie nagięli, a ja jakoś do niego nie podchodzę na poważnie ;) Klub jak klub. Dla mnie najlepszy dla innych nie. Mimo, że z wieloma rzeczami się nie zgadzam, z wieloma osobami itp. Niestety nie ja nim rządzę :/ a swoją drogą to chciałabym wparować teraz do szatni Barcy i powiedzieć co myślę niektórym zawodnikom ;)
Mes Que Un Club to dzisiaj przede wszystkim towar i tyle. Dobry towar. Reszta z tego, co napisałaś to po prostu... zdrowy dystans ;)
Dzięki!
Teraz tylko czekam, aż przyjdzie @molnar i powie, że to o Barcelonie, że już wszystko było powiedziane i że łatwo im kibicować i że kult jednostki ;)
co do molnara to pewnie już jesteś kibicem Barcy bo napisałeś/nagrałeś coś o nich i poświęciłeś im tyle czasu. W Twoim przypadku kult Xavi -żela hehe ;P
Ale spoko, biorę się za siebie od tego roku!
Co do Valdesa mam podobne zdanie. Szkoda, że doznał kontuzji, która wykluczyła go z MŚ, bo to on byłby numerem 1 do bramki kadry. Mnie zawsze wkurzają kibice typu: Jak Valdes wpuścił szmatę (a te zdarzają się wszystkim) to było niemiłosierne jechanie po nim, sprzedać, wymienić, jest słaby itp. Jak wybronił jakąś setkę lub uratował Barcy tyłek to nosiliby go na ręcach Ci sami kibice. Na stronie Barcy zawsze go broniłam :)
Dwóch? Ja bym chyba jednak wymienił więcej. I to tak na bardzo szybko, bez jakiegoś nie wiadomo jakiego riserczu Najlepsze lata Pique i Alvesa to naprawdę fantastyczna ich gra. Gra wybitna. Puyol był przez lata filarem La Roja. Marquez za swoich najzdrowszych i najlepszych lat? Poezja, nie pamiętam drugiego środkowego obrońcy, który tak cudownie by rozgrywał. Ktoś by się jeszcze z pewnością znalazł. Abidal mam nadzieję nie wymaga jakiegokolwiek komentarza i to wcale nie ze względu na jego walkę z chorobą. To wszystko byli w swoich najlepszych w Katalonii momentach piłkarze zdecydowanie wybitni.
Gdy drużyna ma słabą defensywę to chyba bramkarz jednak coś musi pokazać, nie? To, że ofensywa strzelała to jedno, ale jednak jakoś Barca bronić się musiała. Nie zawsze pewna obrona, więc ratował Victor.
Zamyka jakąkolwiek dyskusję. Pique za wczesnego Pepa był najlepszym hiszpańskim obrońcą. Po prostu.
A obrońców dzisiejszych z tymi sprzed 10 lat faktycznie porównywać sensu nie ma. Ale nie dlatego, że obrońcy są jacyś nie wiem... felerni. To futbol poszedł do przodu, jest coraz szybszy i to, co dekadę temu wystarczało na bycie kotem dzisiaj wystarcza najwyżej na przeciętność. Jedyne, co faktycznie jakby gdzieś zniknęło to charyzma. Kopaczy ją posiadających, defensorów z osobowością faktycznie brakuje w porównaniu z niedaleką nawet przeszłością.
Poza tym Alves? Serio? Już podaruję tego Luiza, z którym też się totalnie nie zgadzam, ale powiedzmy, że kwestia gustu. Ale Alves? Przypominam, że napisałeś "Dziś to jest".
www.youtube.com
Poza tym kto powiedział, że bohater musi być jeden?
A ja jestem zszokowany, że nie rozumiesz. Dzisiaj od Alvesa lepszych prawych obrońców jest po prostu fura. Dani jest bodaj najbardziej wymownym przykładem tego, że w Katalonii pewna epoka już się skończyła.
2. Naprawdę nie potrzebuję tematów na materiały. Mam ich zapas taki, że hoho